W końcu zrobiło się ciepło. Nieśmiało można rzec, że lato w końcu nadejszło.
Nadejszło i przywitało nas wysokimi temperaturami, a mnie natomiast najszła
ochota na bycie bohaterem ogrodu. Postanowiłam, że wypierdolę sobie w kosmos
zajebisty trawniczek na działce u rodziców. Ale taki sobie wypierdolę, że
normalnie trawę będę mieć jak w kurorcie, jak na najlepszym polu golfowym
tudzież na stadionie piłkarskim jakiegoś Bayernu Monachium albo innej Barcelony.
Taki sobie wymarzyłam i taki sobie zrobię. Sama, a co. Ochoczo więc spakowałam
wszystkie klamoty razem z dziećmi i udałam się na działeczkę.
Rozanielona stanęłam na ziemi ojców mych, pradziadów, ojcowiźnie mej oraz
mych przodków i popijając świeżo zaparzoną kawę, poczęłam oczami wyobraźni snuć
plany. Tu będzie stał grill, tam między dwoma drzewami powieszę sobie hamaczek,
tutaj piaskownica, zjeżdżalnia i domek na drzewie dla dzieci, tam po drugiej stronie
w upalne dni wystawię sobie basenik dla dzieciaków, a na przeciwko stół,
krzesła i leżaczek. No idylla, sielanka, nic tylko zaprosić jakiegoś Brandta co
by widok ten na płótnie uwiecznił. Tak, ja widziałam już te rozbrykane dzieci,
biegające po zielonej trawie, tych gości, którzy na moje garden party przybyli
tłumnie, te stejki i kiełby serwowane prosto z grilla i siebie we własnej
osobie, niczym Zosieńkę z Pana Tadeusza frywolnie w letniej, białej sukienuni
przechadzającą się między hamaczkiem a piaskownicą i zabawiającą gości. Jak ja
to widziałam! Jak ja czułam już tą miękką, lekko kłującą i łaskoczącą trawę pod
stopami!
Tu na razie jest ściernisko, ale
będzie San Francisko! Heeej!

Pełna entuzjazmu wsiadłam w samochód i pojechałam do sklepu ogrodniczego po
trawę. Oczywiście żeby nie było zbyt łatwo i pięknie, pierwsze schody zaczęły
się już przy wózku – standardowo nie miałam żadnej monety żeby wziąć wózek na
duże gabaryty takie jak 80 litrowe worki z ziemią. Wzięłam więc koszyk
podręczny i pomknęłam do sklepu.
Koniec maja, sobota rano, 27 stopni
na zewnątrz, w sklepie tłum szalonych działkowiczów i wtedy wchodzę ja – cała NA
BIAŁO z niebieskim koszykiem podręcznym.
Jak słoń w składzie porcelany. Byłam najbielszą osobą w tym raju dla
spełnionych właścicieli ogródków i działek. Centralnie moja skóra raziła
wszystkich w koło i nijak nie dało się przejść obok mnie obojętnie. Moja skóra
wołała do wszystkich – „tak jestem ze stolicy, nie widziałam słońca od roku,
nie mam czasu, pozdrawiam”. Widać było jak nic, że w kwestii działkingu jestem
jeszcze leszczem. Może to i dobrze, bo od razu podszedł do mnie zaniepokojony
pan, który pomógł mi w wyborze trawy, nawozu, ziemi i w bonusie przetransportował
mi to wszystko do samochodu. Zlitował się nad biedną, małą, albinoską dziewczynką
z niebieskim koszykiem w ręku.
Nic to, nie zraziłam się w ogóle i szybko pognałam na działeczkę.
Wyciągnęłam łopatę, grabie, taczkę, rękawice, zakasałam rękawy i wzięłam się do
roboty. Jezu jak ja się wzięłam! Kopałam jak szalona, jak dzik jakiś ryłam tą
ziemię. Normalnie krew, pot i łzy. Tak się zaparłam na tą idyllę moją, że nie
było bata, że nie skopię. A nie było łatwo oczywiście, bo ziemia ta stara,
czasy pradziadów mych pamięta dobrze i wszystkie ich śmiecie. Dosłownie -
okazało się, że tam gdzie kopałam był kiedyś śmietnik. Góry śmieci były. I ja
tak kopiąc wyciągałam po kolei szkła, puszki, butelki, cegły, popiół, stare
opakowania, papiery, szmaty, buty, no wszystko tam było! Do tego gdzie nie
włożyłam łopaty, tam natknęłam się na korzeń. Moje kopanie przerodziło się w
walkę o przetrwanie. Przeszłam przez wszystkie stadia żałoby.
Najpierw nie mogłam uwierzyć – no bo jak to jest możliwe? Że ja nie będę
mieć swojej działeczki, że garden party sobie nie trzasnę? No nie ma takiej
opcji, nie zgadzam się, kopiemy dalej, przecież nie może tak być na całej działce.
Na pewno gdzieś jest normalna ziemia, da się to przecież po ludzku przekopać.
Potem się wkurwiłam. Wkurwiłam się nieziemsko. Jebnęłam łopatą i
powiedziałam, że pierdolę i nie robię. Że mam w dupie i trudno. Nie będę mieć
tej swojej arkadii, trudno, wywalę dupę gdzieś w parku, grilla zrobię sobie ze
stadem Januszów i Grażyn nad Zegrzem, a na garden party popatrzę na Instagramach
gwiazd i celebrytów. W dupie to mam. A w ogóle to gdzie Ci mężczyźni? GDZIE CI MĘŻCZYŹNI PRAWDZIWI TACY? Mężczyźni
z łopatą?! No gdzie ja się pytam? Siedzą za tymi swoimi biurkami z laptopami,
zamiast przyjść i mi tą działkę przekopać, tą idyllę zbudować i wyrwać z tej
opresji. Nie ma. Równouprawnienia nam się zachciało kurwa mać. Pewnie, same
sobie będziemy wszystko robić. Seksmisja kurwa jego mać.
Po tym szale wkurwienia trochę się ocknęłam i stwierdziłam, że chociaż
połowę przekopię. Że połowę to na pewno dam radę, nie takie rzeczy się robiło.
Że zrezygnuję najwyżej z tego leżaczka i hamaczka, resztę na tej połowie się
upchnie, a drugą połowę odgrodzę jakąś siatką i nikt nie będzie widział co tam
będzie. Tak zrobię, przecież to jest wspaniały pomysł. I kopię dalej z
nadzieją, że połowa to pikuś, że jakoś pójdzie na pewno.
Po czym po godzinie wpadam w depresję. Dopada mnie czarna rozpacz, żal,
nicość i nagła pustka. Siadam i łkam jak szalona.
Tkwiłam tak w tej beznadziei z 15 kolejnych minut, aż dotarło do mnie, że
tak musi być. Że trudno, że było mi to pisane, te Zegrze, te Janusze, ten Instagram,
to wszystko. Najwidoczniej tak musi być. Zaakceptowałam to, wzięłam ten stan
rzeczy po męsku na klatę. Trudno.
Z odsieczą przyszła mi moja siostra, która widząc mnie w stanie agonalnym,
upierdoloną całą w ziemi i trawie, leżącą gdzieś na skraju działki pod krzaczkiem,
stwierdziła że przekopie za mnie tą drugą połowę. Tym samym druga połowa
została zrobiona. Przekopałyśmy, tak jest, w jajnikach siła, Girl Power te
sprawy. To nic, że potem ja musiałam moją siostrę z depresji wyciągać, grunt,
że się udało. Działka była przekopana.
Jak na prawilnego ogrodnika przystało, nie spoczęłyśmy na laurach. Idąc w
ślad za złotymi radami z Youtuba, musiałyśmy skopaną działkę zwalcować. Tak Moi
Drodzy, aby zasiać trawę trzeba mieć WALEC. Bez tego ani rusz, trawa nie
urośnie i cały nasz trud i depresja pójdzie na marne. Zaczęłyśmy pośpiesznie
szukać walca. Dzwonić po ludziach i szukać po sąsiadach. Pustka. Nikt nie miał
walca, nikt walca nie widział, nikt o walcu nawet nie słyszał. Amen w pacierzu.
Myślę sobie, że przecież nie może się to tak skończyć, no po takiej walce z tą
ziemią? Nie, nie, nie. Trzeba coś zrobić. Pognałam więc z siostrą na pobliski
skup złomu. Za 20 zł kupiłyśmy stary bęben od pralki. Bęben ten we dwie niosłyśmy
do domu. Ludzie patrzyli na nas z niedowierzaniem – dwie ujebane jak świnie
laski idące ze starym bębnem od pralki przez miasto. Cudownie. Na pewno
jesteśmy w jakiejś rubryce towarzyskiej Faktu lub innego SuperExpressu. Nic to.
Bęben przytargałyśmy i na zmianę przewalcowałyśmy całą działkę. Po godzinie
działka była zwalcowana.

Przyszedł czas na sianie. Metodą krzyżową – raz jedna strona, potem druga. Powoli,
dokładnie i z wyczuciem. Czułam się jak rolnik, ale nie taki co szuka żony,
tylko jak taki rasowy chłop, który z wielkim sercem i miłością sieje pszenicę
na polu, aby w sierpniu zrobić żniwa, zebrać swoje plony, przemielić na mąkę,
upiec chleb i wykarmić nim całą swoją rodzinę. Czułam się jak ten chłop ze wsi
polskiej, mazowieckiej, dzięki któremu dzieci mają co do gęby włożyć i z głodu
nie umrą na pewno. Takie szczęście serce me rozpierało. Zasianą trawę
przewalcowałyśmy jeszcze raz, po czym obficie podlałyśmy. Naprawdę Maja w Ogrodzie
byłaby ze mnie dumna. Skopałam, zasiałam, zwalcowałam, podlałam, zostałam bohaterem
ogrodu.
Jednak będzie trawniczek, będzie grill, będzie garden party, będzie basen,
drinki z palemką, hamaczek, czill, relaks i zero Grażyn i Januszów. Mój Boże co
za szczęście. Babcia nie dowierza, sąsiedzi padają z zachwytu, a ja z siostrą
niczym dwie waleczne Amazonki z upierdolonymi twarzami, połamanymi paznokciami
i siniakami na całym ciele stoimy i same z podziwu wyjść nie możemy. To nic, że
działka wygląda jak po przejściu tornada, że z ziemi gdzieniegdzie gruz i cegły
wystają, że krzywo, nierówno i mnóstwo dziur. Że murawa tu będzie jak na
stadionie, ale Huraganu Konowały, a nie Barcelony. Że w golfa zagrać będzie
można, ale to będzie musiała być nowa dyscyplina – golf z przeszkodami. Takie
garden party sobie tam pierdolnę, że Kim Kardashian z Paris Hilton będą mnie
błagały abym je zaprosiła na karkóweczkę w sosie barbekju. Tak se dupsko na tym
hamaczku i leżaczku smażyć będę, że jak następnym razem do ogrodniczego pojadę
to już jak Janet Jackson wejdę po ten nawóz do trawy. Będę królową, już nie
bohaterem, a Królową Ogrodu!
Tylko niech ta trawa już wyrośnie…
CDN.


Komentarze
Prześlij komentarz