Polska. Kraj, w którym normalnie SIĘ NIE DA. No NIE DA SIĘ choćbyś chciał,
płaciłbyś miliony monet to i tak SIĘ NIE DA. Gdzie nie pójdziesz, co to nie
chcesz załatwić i tak usłyszysz, że SIĘ NIE DA. Wszędzie znajdzie się taka
jedna Bożena z Grażyną, a czasem nawet do kompletu z Krystyną, które z
kamiennymi twarzami, bez mrugnięcia okiem powiedzą Ci, że SIĘ NIE DA. NIE DA SIĘ
przełożyć wizyty u lekarza, NIE DA SIĘ wydrukować dwustronnie w kolorze, bo
technika przerasta umiejętności takiej Bożeny, NIE DA SIĘ w tydzień naprawić
samochodu, wymienić zawiasów, zamówić farby, bo przecież Grażyna musi ją
zamówić z Burkina Faso, bo tylko tam produkują tą jedyną, niepowtarzalną białą
farbę na ścianę w Twoim wymarzonym mieszkaniu. NIE DA SIĘ wprowadzić poprawek
do projektu tak aby było idealnie, bo Krystyna musiałaby 10 min dłużej zostać w
pracy, więc SIĘ NIE DA. No nie. Sorry, ale NIE DA SIĘ. I to tak tylko w Polsce.
W Niemczech na przykład Gertruda, Helga i Ulrike w 3 sekundy by Ci wszystko
załatwiły, u nas SIĘ NIE DA. Nie przejdą żadne tłumaczenia, racjonalne
rozwiązania problemów i spraw, nie. Jak Amen w pacierzu zawsze zapadnie jeden i
ostateczny werdykt - NIE DA SIĘ. Zaczynam zastanawiać się czy nie powinniśmy w
naszym herbie narodowym wpisać „Polska – tu SIĘ NIE DA” zamiast „Bóg Honor
Ojczyzna”. Serio. Albo po prostu „NIE DA SIĘ” i już.

I tak na przykład w sobotę wstajesz, jesz śniadanie, ogarniasz się i jedziesz
na zakupy. No bodajże do Tesko, Oszą, Kerfura czy innego Inter Marsze. Pakujesz
dzieci do samochodu i jedziesz. Pierwsze NIE DA SIĘ spotyka Cię po drodze jak
staniesz w korku, bo przed Wami jest wypadek. I stoisz tak dobre pół godziny
choć znaczek Oszą widzisz już w oddali, ale przecież NIE DA SIĘ ominąć korku i
wypadku, bo nie ma ani żadnej drogi w bok, ani pobocza do wyminięcia. Tak więc
stoisz i potulnie czekasz. Jak już ruszysz i dojedziesz na parking to nie
zaparkujesz na miejscu dla rodzin z dziećmi, bo ktoś jednym samochodem zajął
takie miejsca dwa i w związku z tym nie ma miejsca dla Ciebie. NIE DA SIĘ przecież
zaparkować na jednym miejscu. Znajdujesz zatem inne miejsce, na końcu parkingu,
wyciągasz dzieci z samochodu i idziesz do sklepu. Po drodze próbujesz wziąć
wózek, aby dwójkę dzieci do niego wsadzić i w jakiś normalny i cywilizowany
sposób te zakupy zrobić. Ale wszystkie wózki są przypięte, a ty nie masz ani 5
zł ani 1 zł żeby je odpiąć – masz za to 2 zł. Tak więc idziesz do ochroniarza i
pytasz czy może Ci ten wózek odpiąć, bo pamiętasz kilka razy widziałaś jak
ochroniarz odpinał wózek takim specjalnym żetonem. Ale nie. NIE DA SIĘ.
Ochroniarz nie ma żetonu i SIĘ NIE DA odpiąć tego wózka. Więc idziesz do
pobliskiego sklepu aby Ci te 2 złote na pół rozmienili. NIE DA SIĘ, bo oni nie
mogą tak robić, bo mają zabronione, bo wszyscy się tylko o to ich pytają, no i NIE
DA SIĘ. Tak więc kupujesz spinkę do włosów za 80 groszy i w zamian dostajesz
1,20 zł. Ale nie żeby to była cała złotówka, nie no przecież SIĘ NIE DA.
Dostajesz 2 razy po 50 groszy…
Pełna wkurwu, złości i ciśnienia stwierdzasz, że pierdolisz to wszystko i
poradzisz sobie jakoś na tych zakupach bez wózka na kółkach. Bierzesz dzieci, 2
koszyki i jedziesz. Mleko, jajka, mięso, mrożonki, przy warzywach i owocach
zaczyna się jazda, bo UWAGA musisz je zważyć. A w tym dniu w Oszą wszystkie
wagi są zepsute. No tak po prostu. Zaciął się papier i NIE DA SIĘ go wymienić.
No NIE DA SIĘ. Pewnie ten papier jakaś kolejna Krystyna musi sprowadzić z
Burkina Faso razem z Twoją farbą, tak więc czekać będzie trzeba z tydzień co
najmniej. Ale nic to. Ponoć warzywa i owoce przy kasie można zwarzyć. Więc ładujesz
je i jedziesz dalej.
Robisz zakupy, omijasz slalomem rozstawione na środku alejek kartony, bo
przecież jest to idealne miejsce aby je tak zostawić. Idealne dla matki z
dwójką dzieci, bez wózka, za to z dwoma koszykami pełnymi zakupów. Zapewne NIE
DA SIĘ ich przestawić gdzieś z boku, aby można było swobodnie przejść obok
półek i dupą nie strącać przypadkiem jajek tudzież oliwy Monini za 50 zł za
butelkę. Nic to. Zaciskasz zęby i jak sarenka przeskakujesz przez kolejne
alejki w sklepie – napoje, pieczywo, wędliny, kawa, herbata, papier toaletowy,
pieluchy, domestos, rach ciach objuczona niczym osioł docierasz do kolejki.
Uśmiechnięta mimo wszystko myślisz sobie „a co tam, mam dzieci, choć raz sobie
z nich skorzystam” i wbijasz się frywolnie do kasy pierwszeństwa. A tam co? 3
ciężarne, babcia z balkonikiem i matka z niepełnosprawnym dzieckiem… No i chuj.
I chuj cię strzela, bo taka kasa pierwszeństwa otwarta jest w sobotę rano w
Oszą tylko jedna, reszty zapewne NIE DA SIĘ otworzyć. Czekasz więc posłusznie
na swoją kolej obmyślając w głowie plan szybkiej przeprowadzki do Niemiec,
krainy pomocnych Helg, Gertrud i Ulkrików. Jak już nadejdzie Twoja kolej,
szybko orientujesz się, że trafiłaś na kolejną Grażynę, która po kolei odstawia
na bok wszystkie Twoje nie zważone warzywa i owoce twierdząc, że tu przy kasie NIE
DA SIĘ ich zważyć. No NIE DA SIĘ przecież. No bo jak? Jak ona wagi nie ma…. Tak
więc bez warzyw i owoców pakujesz się do samochodu i postanawiasz, że
pojedziesz po nie jeszcze na bazarek, bo chcesz być przecież zdrowszą wersją
siebie i chuj.
I jedziesz na ten bazarek, parkujesz samochód, wyciągasz dzieci i wbijasz
się w tłum ludzi kupujących ziemniaki, jajka i miód z Kadzidłowa. Docierasz do
najlepiej wyposażonego Twoim zdaniem stoiska z warzywami i owocami i wymieniasz
po kolei co chcesz kupić. Prosisz aby Pan w miarę możliwości spakował Ci
wszystko w jedną siatę, co byś dwudziestu sztuk tachać nie musiała i aby te
ogórki małosolne, na które właśnie w tym momencie naszła Cię ochota, w co
najmniej dwie foliówki zapakował. Nieopatrznie w tym samym czasie rozmawiasz ze
swoimi dziećmi, które już zdążyły wejść na wyżyny swoich możliwości jeśli
chodzi o narzekanie i nie zauważasz, że Pan z bazarku ogórki małosolne pakuje
Ci w jedną, dziurawą siatkę. Zauważasz to dopiero kiedy wysiądziesz z samochodu
i zabierzesz wszystkie rzeczy z siedzenia do domu. Tak, dopiero wtedy zdajesz
sobie sprawę, że cały fotel jest w soku z ogórków małosolnych, a Twój mąż nie dalej
jak tydzień temu przez 2 godziny w pocie czoła mył i czyścił samochód. Bo
przecież NIE DA SIĘ spakować ogórków w dwie, niedziurawe siatki. No NIE DA SIĘ,
przewyższa to umiejętności logicznego rozumowania sprzedawców z bazarku. Miszyn
impasibyl.
Ale nic to, trzeba żyć dalej, brać się za robotę, bo samo się przecież nie
zrobi. Gotujesz obiad, oporządzasz tak zwane ognisko domowe, walczysz dzielnie
chroniąc swe dziatwy przed śmiercią głodową niczym bogini ogniska domowego,
Westfalka jakaś, Hestia tudzież inne PZU i wtem nagle przypominasz sobie o
umówionej 3 miesiące temu wizycie u dentysty z Twoim dzieckiem (tak w sobotę).
Wizyta ma się odbyć za pół godziny, a Ty stoisz właśnie gdzieś pomiędzy wyciąganiem
brudnych naczyń ze zmywarki, krojeniem sałatki i odpowiadaniem na pytania
Twoich dzieci dotyczących nazwy zwierząt z kart z Biedronki. Czy ktoś z Was widział
te karty? Czy ktoś z Was wpadłby w ogóle na pomysł aby zwykłą kaczkę nazwać
Szlamnikiem Zwyczajnym a niepozornie wyglądającego nietoperza Ogoniakiem Dużym?
Nie? No to ja Wam powiem, że ktoś na to wpadł i łeb miał jak sklep chyba, a
spece w Biedronce wyobraźnię również mają na poziomie PRO i doskonale wiedzą
jak zająć czas Wam i Waszym dzieciom. Tak więc gdzieś między Żółwiem Sępim,
Żółwinką Podziemną, Danaidem Wędrownym a Cudowronką Błękitną znajdujesz chwilę
aby starsze dziecię ubrać i w biegu godnym Lamparta Zwyczajnego pognać do
samochodu i wystrzelić do dentysty. Dzięki Bogu w miarę przytomny mąż zapakował
Ci do torby zestaw kart z Biedronki co byś przez przypadek nie nudziła się z
córką w drodze. Chwała mu za to.


Do dentysty dojeżdżasz w tempie ekspresowym, ale mimo to chwilę po czasie. Przytomnie
z samochodu telefonicznie uprzedzasz Panią, że się spóźnisz, dzięki czemu
zostajecie przyjęci. Po wizycie chcesz dziecko na kolejną wizytę zapisać.
Udajesz się w tym celu na recepcję aby piękną Panią (dajmy na to Krystynę) z różowym
tipsem z diamentem w środku poprosić o zapisanie na kolejny termin. Krystyna
oznajmia Ci, że a i owszem zapisać dziecię możesz, ale trzeba dzwonić po 24tym,
bo wtedy ruszają zapisy na kolejny miesiąc. Teraz SIĘ NIE DA. No NIE DA SIĘ zapisać
teraz, bo oni nie mają systemu. KURWA JEGO MAĆ w XXI wieku, w erze Fejsbuków,
Instagramów, Tłiterów, Linkedinów, aplikacji na wszystko co możliwe, ONI NIE
MAJĄ SYSTEMU! Tak, Moi Drodzy, oni zapisują na zeszyt i tylko po 24tym! Nie
wiem kurwa czy to data jakiejś kolejnej miesięcznicy, cudu smoleńskiego czy co,
ale po 24tym. I chuj. Nie da się. Krystyna nie zapisze Cię na zeszyt teraz, bo
jest 13sty. Trzeba dzwonić po 24tym…

Tak więc wracasz do domu, po drodze w nagrodę dla córki chcesz kupić gazetkę
Barbie z mini zestawem do sprzątania mini kuchni (mój Boże co za świat!), dla
syna gazetkę z 765 samochodem Zygzaka Makkłina, a dla siebie i męża lody i wino
na wieczór, ale nie zauważasz wielkiej jak Nosorożec Czarny, Guziec Zwyczajny
lub Słoń Morski Południowy kartki z informacją „Awaria terminala, płatność
tylko gotówką”… Jeśli chodzi o gotówkę to Ty w portfelu masz całe 1,20 zł, (dwa
razy po 50 groszy przypomnę) i pełno paragonów z 2013 roku…
Tak więc dzień dobry Polsko. Tu SIĘ NIE DA. Serio.
Komentarze
Prześlij komentarz