Jakiś czas temu stwierdziłam, że kupię sobie fajną sukienkę. Wymarzyłam
sobie taką ładną, zieloną, trochę khaki z kołnierzem, bez rękawów, co by mi i
do pracy i na zwykłe życie pasowała, taka szmizjerka czy jak ją tam zwą.
Idealna chociażby na zbliżający się sezon wiosna – lato 2017. I to było jakoś
tak w październiku, po tym jak przez przypadek gdzieś tam zobaczyłam właśnie
taką śliczną, khaki sukieneczkę. I pomyślałam sobie wtedy – Kurcze fajna! Ciekawe ile kosztuje. Kliknęłam
w ten sugerowany post z tą sukienką w roli głównej co mi tak „przez przypadek”
Facebook podsunął (bo od tego się wszystko zaczęło). Kliknęłam i padłam, bo okazało
się, że sukienka ta kosztuje jedyne 500 zł! Pomyślałam sobie - No nieeee! 500 zł to ja na drugie dziecko
dostaję, a nie na wymarzoną, zasugerowaną przypadkiem sukienkę zieloną, trochę
khaki bez rękawów, idealną na sezon wiosna – lato 2017! I tak trochę z
ciekawości i ze złości szukać dalej na tej stronie zaczęłam innych, tańszych
opcji, a nóż coś znajdę. Ale gdzie tam! Sukienki Z DŻERSEJU tudzież Z DRESU
krzyczą do mnie 349 zł! 459 zł! 669 zł!!! Myślę - Nie! No za kieckę z dżerseju 669 zł?! Ktoś tu chyba na głowę upadł.
Więc wchodzę dalej – galeria, instagram, fb, sprawdźmy czemu tak ta firma ceny
podbija. A no że one takie oryginalne, wcale nie mainstreamowe, trochę frywolne,
romantyczne, ale też jak chcesz to mogą być poważne i casual do pracy. Że w
Zabrzu mieszkają i tam szyją i żyją. Myślę - No dobra, ok. Nawet fajnie te kiecki z Zabrza. Ale dalej 500 zł z
dziecka na dżersej nie wydam. Nawet jeśli byłaby to kiecka wyprodukowana przez
firmę z Kiribati. Odpuszczam temat i cześć.
Żyję sobie dalej, bez sukienki zielonej, bez ramion całkiem spoko. Ale
internety wywęszyły moje zawahanie, moją chęć bycia gwiazdą sezonu wiosna - lato
2017 i cisnąć mnie poczęły niemiłosiernie. Już nie odpuszczą, wszędzie
wyświetlą mi posty sponsorowane, sugerowane, A ŻE NIBY TAK PRZYPADKIEM, jak
będę sprawdzać pogodę na tvnmeteo to mi nad prognozą tygodniową wyświetli się
moja wymarzona sukienka. No kup ją, co
Ci szkodzi. Kiedy jak nie teraz? Co tam te 500 zł! Mama szczęśliwa - dziecko
szczęśliwe – 500 zł się zwróci. Ale nie, ostro ignoruję, przecież rozum
swój mam.
I wtedy ni stąd ni z owąd ta nie mainstreamowa firma wyjeżdża mi przed
nosem z WYPRZEDAŻĄ!!! -30% NA WSZYSTKO! I krzyczy do mnie, że ten model mojej
sukienki już nie wróci! NIE, NIE, NIE! Wyprzedają resztki i nie będzie niczego.
Amen w pacierzu. Świat się kończy. Jak teraz nie kupisz, to już nigdy nie
będziesz gwiazdą. Całą wiosnę i lato spędzisz na Syberii. W kołchozie. Nowy „Gułag”
napiszesz, zamiast grzać tyłek w Sopocie i frywolnie po monciaku w sukience
khaki się przechadzać. Nie zobaczysz słońca i zostaniesz na zawsze tam, gdzie
wiecznie jest tylko listopad. Więc myślę No
cholera, to mnie zrobili. Niech stracę, dawać tą sukienkę! Wchodzę na
stronę, patrzę no rzeczywiście sukienka kosztuje już nie 500 zł tylko 350 zł i
to z przesyłką w gratisie! I że resztki im zostały i że mój rozmiar to już
tylko w jednej sztuce jest i że jak nie kupię to głupia cipa ze mnie, bo ześlą
mnie na Syberię i nie wrócę już do świata żywych. Tak więc klikam, patrzę na zdjęcia
tej sukienki, zachwycam się, że hej, toczę wewnętrzną walkę, bo to jednak i nadal
350 zł jest! Za sukienkę z DŻERSEJU! I zamykam tą stronę, potem znowu otwieram,
zamykam, otwieram i tak w kółko. I chuj nie kupuję. Jadę do domu, cały czas z
tą sukienką w myślach. Ona kąpie ze mną dzieci, robi im kolację i czyta bajkę
na dobranoc. ONA MI SIĘ ŚNI! Więc wstaje i mówię chuj. Kupuje. A co mi tam. Raz
się żyje! Carpe diem! Czyste szaleństwo! Otwieramy szampana!
Jadę do pracy, odpalam komputer i pierwsze co robię, to wchodzę na stronę i
klikam w sukienkę. Dodaję do koszyka, emocje sięgają zenitu - ręce mi się pocą,
drży głos, w gardle zaschło, a tam co? No co się okazuje? Okazuje się, że NIE
MA JUŻ MOJEGO ROZMIARU!!!!!! Nie ma! I nie będzie. Bo wyprzedali. Jest tylko XS
albo XXL. I chuj. Pani z customer care sklepu pisze, że nie będą już tego szyć
i przykro jej bardzo. Pozdrawia mnie serdecznie Kasia Nowak. Tak po prostu. Bo
przecież od października czaję się na tą sukienkę, a co mi tam. Normalka, luz,
czil, dzieci w Afryce nie mają co jeść i to jest problem przecież.
Opanowuję się w porę, biorę się w garść i myślę sobie, że to znak. To znak,
że nie powinnam była tej sukienki kupować. Że jednak świat się nie zawali, że
nie spędzę tych wakacji na Syberii, na pewno chociaż nad Zegrze w pełnym słońcu
uda mi się wyskoczyć. Dochodzę do siebie, wychodzę na prostą, już chcę brać się
za robotę, kiedy widzę drugą wiadomość od Pani Kasi z customer care. Otóż
pomyliła się. JEDNAK MAJĄ JESZCZE JEDNĄ SUKIENKĘ ZIELONĄ/KHAKI, BEZ RĘKAWÓW,
IDEALNĄ NA SEZON WIOSNA – LATO 2017 W MOIM ROZMIARZE!!! Mają! Specjalnie dla
mnie! Czy ją chce? No kurwa pytanie!? Pakuj ją Kaśka nic się nie zastanawiaj,
ja zaprzęgam konie i zaraz tam w tym Waszym Zabrzu po nią jestem jak trzeba!
Więc klikam przelew, puszczam 350 zł i staję się szczęśliwa posiadaczką
sukienki petardy na najbliższy sezon. Cóż za euforia! Jaki splendor! Rozstępują
się oceany, idę w sukience hit sezonu po dnie Pacyfiku jak Jezus.
Kolejne dni mijają mi na oczekiwaniu na moją przesyłkę. Przychodzi szybko,
bo w terminie - 2 dni po zamówieniu. Chwytam w locie i biegnę do służbowego
kibla przymierzyć. Otwieram śliczne opakowanie, rozwiązuję wstążeczkę, wyciągam
3 cukierki krówki z logo firmy, która w gratisie mnie nimi obdarowała, biorę
kieckę do rąk i CO??? No co się mogło stać??? TO NIE TA SUKIENKA!!!!!! Jest
zielona, owszem, nawet khaki! Nawet ma ten kołnierz i krój! Ale ma też jebane
długie rękawy i dziurę przy rozporku!!! I wygląda SŁABO. Bo jest przecież Z
DŻERSEJU! I czego ja się spodziewałam? Że zabłysnę military green w ciepłe
lato? Co najwyżej mogę zabłysnąć zdechłą trawą z dziurą obok dupy na
syberyjskiej wiosce. I szlag mnie trafia, krew zalewa i tak zwany chuj strzela
na raz. Pani Kasia z customer care tłumaczy, że przeprowadzkę mieli, że
przeprasza, ktoś się pomylił przy pakowaniu, że to się czasem zdarza i że w
ramach przeprosin wyślą mi paczkę krówek z logo ich firmy. Żeby dupa mi się
rozrosła i żebym już w żadnej sukience nie była królową żadnego sezonu.
Sukienkę odesłałam, pieniądze ze zwrotu dostałam, do lumpeksu poszłam i za
350 zł kupiłam 4 marynarki Zary, 2 pary jeansów Emporio Armani, 3 bluzki Tommy
Hilfinger, tonę ubrań dla dzieci na wagę, 3 pary butów, a w gratisie dostałam
skórzany pasek. Zapomniałabym dodać, że sukienkę z DŻERSEJU na ramiączka w
kolorze czarnym idealną na sezon wiosna – lato 2017 też sobie kupiłam, ale na
wagę za 7,50 zł za kilogram.
Morał jest taki – Nie kupujcie
niczego w nie mainstreamowym sklepie z Zabrza w kolorze khaki, tylko lećcie do
lumpeksu przy ul. Hanki Czaki.

KIRIBATI!!! I SUKNIE Z LIŚCI BANANOWCA!!!
OdpowiedzUsuńDobre! Bez kitu ;)
OdpowiedzUsuń