Przejdź do głównej zawartości

… and here she comes

Mam koleżankę, w sumie to przyjaciółkę, taką od serca, od zawsze, co rozumie się z człowiekiem bez słów, znamy się jak łyse konie, a nawet jak różowe jednorożce z Krainy Magii. No generalnie taka przyjaźń się nie zdarza, pionę można przybić, szacun pełną parą dla nas. I ona zawsze wie co powiedzieć wtedy kiedy trzeba powiedzieć naprawdę dobrze, bo jesteś w dupie, świat się wali, zimno, pada deszcz, wilki jakieś, te sprawy. Więc zawsze walę do niej jak w dym szary, bez lęku, że się poparzę czy zakrztuszę.

I mówię do niej tak – Kryzys mam. Myślałam, że go mieć nie będę, a mam. Głupia dzida ze mnie, ale przeraża mnie ta 3 z przodu i 0 z tyłu. Z tego wszystkiego zaczęłam zauważać u siebie same oznaki starości - pęk siwych włosów na czubku głowy, zmarszczki na czole i pod oczami (kupiłam nawet pierwszy krem przeciwzmarszczkowy! 30+!), rozdwajające się paznokcie, szyja jak u dorodnego indora, a do tego łamie mnie w krzyżu i wcale nie chce mi się nigdzie wychodzić! Siedziałabym tylko w domu, pod kocem, piła wino i oglądała po raz setny „Seks w Wielkim Mieście”. A najchętniej to zostałabym pisarką, artystką tudzież malarką. Najbardziej to pisarką chyba. Siedziałabym i pisała niesamowicie poczytne bestsellery, a ludzie spijaliby ze stron mych ksiąg słowa przeze mnie tak pięknie napisane, dzięki czemu stan mojego konta rósłby i rósł, podczas gdy ja bym siedziała, dalej piła wino i pisała, pisała i wciąż nieustająco pisała. Ale NIE! Nie mogę, bo ciągle jestem w dupie ze wszystkim, biegam gdzieś między dedlajnami i asapami w korpo, a pomidorową z kluseczkami i jasełkami w przedszkolu, udając że wszystko mam pod kontrolą spełniając się zawodowo, rodzinnie, kulturalnie i przeżywając nieustające pasmo sukcesów! I ciągle weny i czasu do pisania brak, a tak naprawdę tego czasu coraz mniej, bo już nie mam lat 16stu tylko Gad Demyt już zaraz, za chwileczkę 30!!! – i łza cisnąć do oka się zaczęła, bo jak tak gadałam z nią to stałam w przejściu do metra na Świętokrzyskiej, a tam nikt nie przemyślał przejścia tego, że w godzinach szczytu korpomasa będzie tkwiła w kolejce do schodów ruchomych i przejście z jednej linii metra do drugiej zajmie człowiekowi 15 minut, zamiast 15 sekund… I stoję tak, zaciskam pięści, gryzę się w język żeby nie krzyknąć ze złości i wycieram ukradkiem łzę niemocy, podczas gdy ta moja niezastąpiona siostrzana dusza, opoka ma, znająca mnie od podszewki niczym Matka Milyjonów Ave Maryja mówi do mnie tak:

- A weź przestań. Te kremy to możesz sobie wsadzić w dupę, czy kupisz 30+ czy 60+ to bez znaczenia, jeden chłam! Wszystko ma ten sam skład, serio! Bez sensu totalnie – Ha! Tako rzecze!
- A tak serio to jesteśmy za stare żeby cokolwiek udawać, chcesz być pisarką – to nią bądź! Pierdol szufladki. Jestem za wolnością. Pleżer Nela!

O i tyle w tym temacie. Pozamiatane. Powiedziała mi to ta moja ostoja i opoka. Ot tak, bez presji, nie żeby mnie cisnęła czy coś, absolutnie nie. Its up tu ju Nela. Piszesz albo nie piszesz, JOR CZOJS!

I tak mi wywaliła w tym przejściu na Świętokrzyskiej, że dzięki Bogu że się nam zasięg zerwał, bo strach się bać co byłoby dalej. Mimo wszystko ziarno zakiełkowało, i poczęło się piąć w górę do nieba i słońca, czego nie można było powiedzieć o mnie, bo dalej tkwiłam w tym przejściu na Świętokrzyskiej gdzieś między Panem w garniturze a Panią w eleganckiej garsonce. Zanim doszłam do pociągu drugiej linii metra wiedziałam już, że trzeba coś z tym zrobić. Nie, że z przejściem, bo tego to chyba nie przeskoczę, pozwolenia na budowę, architekt, nie no bez sensu, rozkopywać to wszystko od nowa, totalna rozpierducha. Jeszcze zima, daj spokój, już się przemęczę dwa razy dziennie w tym przejściu. Ale nie przemęczę chyba dalej myślenia co bym napisała gdybym miała czas. Tak więc czasu nie mam dalej, pisać będę jak Bóg, Budda, Allah, Kryszna, a bardziej to nawet jak dzieci, małżonek, korpopraca, domopraca, zdrowie psychiczne i fizyczne DA.

Z bożym pozdrowieniem,
N.



Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dzień Świra

Są takie dni, kiedy wiesz, że wszystko będzie źle. Wstajesz i po prostu to wiesz. Czujesz to w kościach, bo przez całą noc wisiałaś na brzegu łóżka, przygnieciona osiemnastoma kilogramami dziecka, którego włosy skutecznie wchodziły w twój otwór gębowy i nie pozwoliły swobodnie złapać oddechu. Czujesz to w uszach, bo od samego rana wysłuchujesz jak twoja ukochana córka odmawia założenia kwiecistej sukienki na bal w przedszkolu celebrujący wiosnę i  ma w dupie to, że ty tą sukienkę przez całą noc do 4 nad ranem szyłaś, klęłaś pod nosem, a wcześniej tego samego dnia stoczyłaś bitwę z emerytowaną babą o wstążkę w kwiaty, którą wypatrzyłaś na bazarze i która idealnie do wizji tej sukienki pasować by mogła. Wywalczyłaś tą wstążkę, bo była ostatnia, uszyłaś tą kieckę, a twoje dziecię ukochane, co je wiłaś w bólach porodowych przez godzin równo sztuk 12 i tak tej kiecki nie założy. Nie, bo woli różową, tiulową spódniczkę z Pepco co była w zestawie z różdżką i koroną. I czujesz, że tak na...

Będę FIT

Opowiem Wam historię, jakich znacie i słyszeliście wiele. Więc może być nudno, ale co tam. Zaryzykuję. Rzecz będzie o odchudzaniu. Tak, poruszę ten haniebny i odwiecznie wszystkim doskwierający temat. Otóż odkąd przekroczyłam pewną granicę wieku dołączyłam do grona osób, które wiecznie są na diecie lub na niej będą. Od poniedziałku, od 1szego, jak zacznie się post, adwent, szabat tudzież ramadan. Tak w kółko. Jednym się udaje, a większości nie. No u mnie to zazwyczaj, A I O DZIWO SIĘ NIE UDAJE. Moje przygody wyglądają mniej więcej tak: Zaczyna się to zwykle w momencie, kiedy spotkam jakąś chudą koleżankę i działa na zasadzie: „jak ona mogła to ja też!”. Albo jak zobaczę siebie z rana z wystającym sadłem. Just like that. Postanawiam, że „o nie! z tym już koniec, przechodzę na dietę”. Najciekawiej było jak postanowiłam, że nie to, że schudnę ALE jeszcze się oczyszczę i zadbam o zdrowie! A CO! Taki kombos sobie zrobię i przejdę na dietę warzywną Pani Dąbrowskiej. Generalnie to nie wi...

Pod Górę

3 miesiące. 3 miesiące ciężkiej, intensywnej i wytężonej pracy nad projektem, który ma wyrwać Twój dział z marazmu, z zapomnienia i wyciągnąć ludzi z tonącego statku bez chwytania się za brzytwę. Projekt, dzięki któremu przez 3 następne lata Ty i Twoi współpracownicy nie musielibyście robić nic, tylko spijać sobie z dziubków i odcinać kupony. Projekt tak bardzo ważny, że każda inna rzecz w Twojej firmie nie ma żadnego znaczenia, wszyscy inni klienci idą w odstawkę, bo Ty i Twoi współtowarzysze pracujecie nad projektem życia. Wymyślacie, jeździcie, robicie wizje lokalne, zdjęcia, kręcicie filmy, robicie kampanie reklamowe, rozkładacie na czynniki pierwsze każdy element, który może pomóc w wygranej. Mało tego, tak bardzo wierzycie w wygraną, że nikt już nie pyta nawet KIEDY będzie wiadomo czy już wygraliście, tylko JAK JUŻ wygracie to będzie tak, srak i owak. No tak będzie i tak było. Bo przecież idąc za słowami jakiegoś super poczytnego wieszcza w stylu Paula Coehlo „Jak się czegoś ba...